Rolnictwo-ustawa-o-obrocie-ziemia

Ustawa o obrocie ziemią – wspiera czy dyskryminuje polskiego rolnika?

Ziemia, posiadanie jej i poszerzanie własnych zasobów terytorialnych leżą w spektrum zainteresowań wielu podmiotów krajowych i zagranicznych. Grunty są dobrem, które w procesie niczym nieograniczonego handlu mogą zostać wyłączone z ogólnie dostępnego użytkowania czy choćby produkcji żywności, gdzie ta niezależność stanowi o bezpieczeństwie żywnościowym państwa.

Spółdzielnie

Spółdzielnie zakładano nie po to, aby być bogatym, ale po to, by nie być biednym

Kiedy Polska była pod zaborami i w okresie dwudziestolecia międzywojennego, spółdzielczość na wsi niosła poprawę bytu jej mieszkańców. Po wojnie Polskę próbowano włączyć, w jedynie słuszny kierunek – kolektywizacji, a jego wymuszanie owocowało niechęcią rolników do zrzeszania się. Toteż po 1989 roku wiele spółdzielni upadło. Dziś jest szansa na odrodzenie wiejskiej spółdzielczości i wynikającą z niej poprawę warunków ekonomicznych wsi.

Zainteresowałem się problemem spółdzielczości w Polsce , ponieważ jest to w mojej ocenie jeden z najlepszych sposobów prowadzenia działalności gospodarczej z korzyścią dla społeczeństwa i całego państwa polskiego. Dziwi mnie fakt, że w Unii Europejskiej spółdzielnie branżowe są podstawowym ogniwem struktury zorganizowanego rynku produktów rolnych, którą tworzą producenci rolni a w Polsce zostało to zniszczone. Grupy te (spółdzielnie) zrzeszając się głównie w krajowych i regionalnych spółdzielczych związkach branżowych reprezentują średnio ponad 65% udziału w sprzedaży hurtowej produktów rolnych oraz w przetwórstwie. Dzięki takiemu działaniu producenci są w stanie negocjować ceny zakupów środków do produkcji rolnej, co powoduje, że są w stanie sprzedawać swoje wytworzone dobra korzystniej , przejmując część wartości dodanej, jaka powstaje na kolejnych etapach obrotu oraz przetwórstwa produktów rolnych. Prowadzi to do dodatkowego ekonomicznego wzmocnienia gospodarstw rolnych, poza dopłatami.

Warto jeszcze wrócić na moment do roku 1989. Wielka transformacja gospodarcza wprowadziła kapitalistyczny system, który na terenie naszego kraju spowodował upadek wielu zakładów państwowych i spółdzielni. Stało się to za przyczyną celowo przeprowadzonej reprywatyzacji wmawiającej ludziom fałszywie, że to co państwowe to niczyje. Majątek po zniszczeniach wojennych był odbudowany przez cale społeczeństwo za przysłowiową miskę ryżu i należała do wszystkich obywateli Polski. Odnośnie samych spółdzielni należy postawić pytania:

Ile poradziło sobie w nowych warunkach i funkcjonowało w latach 90.?

Ile z nich nie upadło od razu po otwarciu się polskich rynków na zachodnie produkty?

Napływ konkurencji zewnętrznej w tamtym czasie niekorzystnie wpływał na ich kondycję.


Przyczyn upadku spółdzielni należy dopatrywać się w tym, że:

• Spółdzielnie były takimi quasi-prywatnymi podmiotami: należały do ludzi, ale z drugiej strony były traktowane poniekąd jak firmy państwowe, np. obowiązywał je popiwek, który z kolei nie obowiązywał spółek prawa handlowego. To spowodowało nierówność prawną (na niekorzyść spółdzielni) i tendencję do odchodzenia od spółdzielczości;

• Konkurencja rynkowa była rzeczywiście bardzo nierówna. Spółdzielnie miały zorganizowany system zaopatrzenia własnego hurtu, transportu, służb inwestycyjnych czy doradczych. To wszystko zostało zlikwidowane jednym pociągnięciem pióra: ustawą z dn. 20.01.1990 r. i Małe, słabe w gruncie rzeczy podmioty spółdzielcze zostały otwarte na bardzo silną konkurencję rynkową;

• Zafundowaliśmy sobie prawną możliwość likwidacji spółdzielni i podziału majątku w procesie likwidacji. Nie było tego w krajach Europy Zachodniej, gdzie tego majątku, nawet w procesie likwidacji, nie można spieniężyć – ma on nadal służyć systemowi spółdzielczemu.

Na dzień dzisiejszy w Polsce rynek produktów rolnych jest dobrze zorganizowany, ale w wielu przypadkach bez udziału producentów rolnych. Stawia to polskich rolników w niekorzystnej sytuacji dochodowo-konkurencyjnej. Przyczyna takiego obrotu sprawy tkwi w upadku po 1989 r. spółdzielczości rolniczej, która była uzależniona od Państwa czyli centralnego planowania, ale skupowała od rolników 60% ich produktów rolnych. Przykładem mogą być Gminne Spółdzielnie Samopomoc Chłopska. Należy stwierdzić, iż podobna wielkość skupu zboża i trzody chlewnej jest obecna w krajach UE-15. Na obecną chwilę w naszym kraju jedynie Spółdzielczość mleczarska, która kilka lat temu unowocześniła bazę przetwórczą, zachowała 70% rynku krajowego. Wniosek jaki się nasuwa potwierdza tezę, że organizowanie się w struktury spółdzielcze przynosi korzyści dla producenta rolnego, czego dowodem jest wspomniana spółdzielczość mleczarska, która przetrwała burzę transformacji ustrojowej i świadczy o tym, że forma spółdzielcza może być nowoczesna i konkurencyjna. Dlaczego spółdzielczość piszesz wielką literą?

W odniesieniu obecnie do naszego kraju spółdzielczość jaką obecnie znamy, sprowadzona została przez elity do „czystego” biznesu komercyjnego, co jest zaprzeczeniem idei istoty tworzenia ruchu spółdzielczego w społeczeństwie. Takie działanie i brnięcie w tym kierunku myślenia powoduje negatywne skutki społeczne, gdyż stajemy się społeczeństwem dwubiegunowym. Polega, to na tym, iż z jednej strony mamy do czynienia z ukształtowaną wąską grupą właścicieli majątku, a z drugiej strony najemną siłą roboczą, na którą maleje zapotrzebowanie wynikające z mechanizacji i robotyzacji technologii produkcji. Producent rolny w tym przypadku jest przedmiotowy a nie podmiotowy. Stoi to w sprzeczności z głoszonym programem budowy społeczeństwa obywatelskiego i rzeczywistej demokracji. Polityka państwa powinna sprzyjać tworzeniu warunków dla zawodowej i społecznej aktywności większości obywateli, a nie tylko dla nielicznych. Wyrwanie się z marazmu niemożności i wskazanie nowatorskich kierunków zmian w warunkach: szybko zmieniającej się rzeczywistości gospodarczej, rosnącego bezrobocia, wykluczenia społecznego, biedy i bezdomności w naszym kraju, jest imperatywem dla spółdzielczości, spółdzielców i środowisk lokalnych.

Nadmienić należy, że spółdzielnie zaczęły tworzyć się w pierwszej połowie XIX wieku, jako forma obrony ludzi biednych i średnio zamożnych przed wyzyskiem: spekulantów i lichwiarzy, najczęściej żydowskich, bogatych fabrykantów i kupców oraz ziemian. Ruch spółdzielczy szczególne znaczenie odgrywał w zaborze pruskim, w którym władze niemieckie metodycznie dążyły do wykupu ziemi z rąk polaków. Tylko że wtedy ci wyzyskiwacze byli znani z imienia i nazwiska. Dzisiejsza forma demokracji ekonomicznej stanowi furtkę, poza którą rozmywa się i zdejmuje odpowiedzialność z konkretnych osób za podejmowane przez nich negatywne decyzje.

Należy podkreślić ,że zasady spółdzielcze to zgodnie ze stwierdzeniem Deklaracji Spółdzielczej Tożsamości, wytyczne, przy pomocy których spółdzielnie wprowadzają swoje wartości do praktyki. Wartości te to: samopomoc, samoodpowiedzialność, demokracja, równość, sprawiedliwość i solidaryzm. Deklaracja przypomina też, że zgodnie z tradycjami założycieli ruchu spółdzielczego, członkowie spółdzielni wyznają wartości etyczne takie jak: uczciwość, odpowiedzialność społeczna, otwartość i troska o innych. Są to ogólnoludzkie, humanistyczne i ponadczasowe wartości. Wpisanie spółdzielni w system prawny właściwy dla spółek kapitałowych, do czego dąży się coraz powszechniej, pozbawia spółdzielnie możliwości poszanowania tych wartości. Trudno o nie w komercyjnym przedsiębiorstwie, w którym nie ma demokracji, równości, sprawiedliwości czy solidaryzmu. Odpowiedzialność, która powinna cechować wszystkich, w ostatnich latach, w wielkich instytucjach finansowych nie zdała egzaminu, co spowodowało jeden z największych kryzysów gospodarczych. Z drugiej strony w obszarze gospodarki nie można też sprowadzać spółdzielni do roli jedynie drobnych spółdzielni socjalnych, o roli wyłącznie społecznej przy zminimalizowanych funkcjach ekonomicznych, co obserwuje się w wielu opiniotwórczych środowiskach. Różnorodne spółdzielcze przedsiębiorstwa mają prawo funkcjonować we wszystkich obszarach gospodarki, przyczyniając się do rozwoju gospodarczego, tworzenia nowych miejsc pracy ,i budowania społeczeństwa obywatelskiego na miarę wyzwań XXI wieku.

Głównym celem tworzenia podmiotów spółdzielczych w gospodarce jest pomnażanie majątku wspólnego swoich członków, zapewnienie im bezpieczeństwa socjalnego oraz realizacja zadań poprzez: podnoszenie poziomu edukacji, samokształcenia, umiejętności zbiorowego zorganizowania współdziałania, poprawę warunków bytowych, dostęp do kultury, przygotowanie do świadomego uczestnictwa w życiu społecznym i politycznym, obrona interesów wobec wrogiego działania na szkodę spółdzielców, wymuszenie zmian w systemie prawnym, i zarządzaniu mieniem państwowym i komunalnym. Spółdzielnie powinny być odzwierciedleniem państwa, które dba o swych obywateli (członków spółdzielni).

Najbardziej pożądane są spółdzielnie zrzeszające rolników o podobnym profilu produkcji, jak spółdzielnie mleczarskie, spółdzielnie ogrodnicze, spółdzielnie producentów mięs i wędlin. Wokół spółdzielni zaopatrzenia i zbytu, spółdzielni kółek rolniczych oraz spółdzielni produkcji rolnej mogą i powinny powstawać grupy producentów o różnym profilu w zależności od warunków lokalnych, możliwości i potrzeb poszczególnych spółdzielni, przy czym powinny one kooperować ze sobą a nie konkurować.

Należy podkreślić, że wybujały indywidualizm, chciwość, egoizm, dominacja i bezwzględna rywalizacja to najgorsze cechy XIX-wiecznego kapitalizmu, które w XXI wieku obserwujemy w nowej, gorszej odsłonie. Obecnie ludzie na własnej skórze przekonują się o tym, że ta tzw. „konkurencja” prowadzi do samounicestwienia narodu, biedy i nierówności społecznej.

„Warto więc zastanowić się nad tym czym są, a czym powinny być w naszych spółdzielniach wartości i zasady spółdzielcze. Czy ich stosowanie w praktyce napotyka trudności, a jeśli tak to jakie i dlaczego? Czy jesteśmy zgodni co do ich ważności i konieczności ich stosowania? Czy konieczność ta powinna być zapisana w polskim Prawie Spółdzielczym?”

Nagrodę Nobla z ekonomii w 2009 r, uzyskała Elinor Ostrom, za udowodnienie, że przedsiębiorstwa wspólnotowe – spółdzielnie, były bardziej efektywne niż komercyjne, mimo że zastosowany rachunek ekonomiczny ma charakter pośredni pomiędzy rachunkiem egoistycznym i ekospołecznym.

„Nie ma żadnej teorii ekonomicznej, która potrafiłaby pokazać, że całkowicie wolny rynek ustala najbardziej korzystne społecznie ceny towarów oraz prowadzi do ich optymalizacji”
P. Ball

Krzysztof Skrzypczak

_____________________

Bibliografia:
1. Boguta W. (red.), Spółdzielczość wiejska jako jedna z głównych form wspólnego gospodarczego działania ludzi, Krajowa Rada Spółdzielcza, Warszawa 2011.
2. Boguta W. (red.), Działalność spółdzielni rolniczych ze szczególnym uwzględnieniem zarządzania spółdzielnią oraz prowadzenia działalności finansowej i marketingowej, KRS, Warszawa 2014.
3. Boguta W., Martynowski M. (red.), Organizowanie się rolników w grupy producentów głównym sposobem na podniesienie konkurencyjności gospodarstw rolnych ze szczególnym uwzględnieniem formy spółdzielczej, Krajowa Rada Spółdzielcza, Warszawa 2010.
4. Brzozowska-Wabik J, Spółdzielczość to nie przeżytek, Infos, Biuro Analiz Sejmowych, nr 21(135), Warszawa 2012.
5. Dec W., Polski model współpracy kooperacyjnej spółdzielni, Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie, Kraków 2012.
6. Górka M., Ruda M., Spółdzielcze formy gospodarowania na przykładzie rolniczych spółdzielni produkcyjnych, PWSZ w Krośnie, Krosno 2012.
7. Krajowa Rada Spółdzielcza, Podniesienie konkurencyjności gospodarstw rolnych poprzez zrzeszanie się rolników ze szczególnym uwzględnieniem formy spółdzielczej, KRS, Warszawa 2012.
8. Martynowski M. (red.), Organizowanie się gospodarcze polskich rolników po 1990 roku, Krajowa rada Spółdzielcza, Warszawa 2010.
9. Promocja tworzenia grup producentów rolnych, Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi, Warszawa 2011.
10. Zawisza S.: Perspektywy rozwoju grup producentów rolnych – szanse i zagrożenia, Wyd. Uczelniane Uniwersytetu Technologiczno-Przyrodniczego w Bydgoszczy, Bydgoszcz 2010.
11. Żmija J., Spółdzielczość w świadomości rolników i doradców oraz praktyczne wykorzystanie idei spółdzielczej do rozwoju przedsiębiorczości na obszarach wiejskich, Centrum Doradztwa Rolniczego w Brwinowie Oddział w Krakowie, Kraków 2013.
12. Podniesienie konkurencyjności gospodarstw rolnych poprzez zrzeszanie się rolników ze szczególnym uwzględnieniem formy spółdzielczej. Broszura szkoleniowo-informacyjna. Krajowa Rada Spółdzielcza, Warszawa, wrzesień 2012.
13. Spółdzielczość wiejska jako jedna z form wspólnego gospodarczego działania ludzi. Podręcznik dla szkół i uczelni rolniczych oraz instytucji otoczenia rolnictwa. Warszawa 2011.
14. Organizowanie się gospodarcze polskich rolników po 1990 roku. Alfred Domagalski, Krajowa Rada Spółdzielcza, Warszawa, lipiec 2010.

lina

Wybory – Czy jest jeszcze zdrowa rywalizacja w polityce?

Wybory

Scena polityczna rozgrzała się dziś do czerwoności. Z reguły spory polityczne powinny prowadzić do konkluzji, do jakichś rozstrzygnięć, gdzie postawiona teza zostaje albo potwierdzona, albo obalona w wyniku politycznego dyskursu.

Chciało by się powiedzieć toczy się rywalizacja polityczna, a tymczasem mamy walkę polityczną.

Termin rywalizacja kojarzy się każdemu z jakimiś zasadami, regułami gry, gdzie wszyscy stosują się uczciwie i grają „fair play”.

Sam termin „walka” wywołuje dość jednoznaczne skojarzenia. Wzbudza od razu u czytelnika negatywne emocje, ponieważ w każdej walce ktoś musi ucierpieć, najczęściej są to strony walczące pomiędzy sobą, gdzie każda musi liczyć się ze stratami.

Na polskiej scenie politycznej w rzeczywistości jest prowadzona „wojna polityczna”. Ciśnie się tu od razu kolejne określenie, że jest to wojna pozycyjna. Władza będącą stroną tej walki, prowadzi ją w kontekście utrzymania się przy władzy i wywierania jak największego wpływu politycznego, dążąc do jej utrzymania.

Niemniej jednak, który obóz polityczny by nie zdobył większych wpływów, to i tak jest widoczny podział na: społeczeństwo i tych, którzy zdobyli władzę w mniejszym czy większym stopniu, starając się ją utrzymać.

Niektórzy politycy oficjalnie potrafią użyć słów: „kolejny raz ją zdobyliśmy i już jej nie oddamy”. Przykre jest to, że w dzisiejszych czasach padają tego typu teksty, gdzie również mówi się o demokracji.

Podobne wypowiedzi już padały w historii z ust ludzi o nie najlepszej reputacji politycznej np. W. Gomułki „Raz zdobytej władzy nie oddamy nigdy” lub przez J. Goebbelsa „Jeśli zdobędziemy władzę, nie oddamy jej już nigdy, chyba że zostaniemy wyniesieni z naszych gabinetów jako trupy”.

Wojna pozycyjna” – to termin używany przede wszystkim w sztuce wojskowości. Odwołujący się głównie do czasów I Wojny Światowej, w której to walczące strony dążyły do utrzymania terenu, poprzez walki defensywne w oparciu o umocnienia inżynieryjne tj.: okopy, rowy, wały, zasieki, maskowanie itp.

W odniesieniu do w/w pojęć opisujących dzisiejszą politykę, widać dokładnie jak za wszelką cenę największe obozy polityczne dążą do utrzymania maksymalnych wpływów w instytucjach i na stanowiskach politycznych, łącznie z tym najwyższym, jakim jest Urząd Prezydenta Polski.

To wszystko po to, aby zachować jak największy wpływ na scenę polityczną przy roszadach personalnych lub po ponownym rozdaniu kart /czym są wybory/. Dziś coraz wyraźniej widać, że wybory są jedynie przegrupowaniem istniejących sił i nowym podziałem łupów w postaci wpływów politycznych, między tymi samymi obozami.

Od przemian pookrągłostołowych nic się nie zmienia w siłach biorących udział w polityce. Główne obozy polityczne przepoczwarzają się w inne zmieniając szyldy i nazwy, dokonując w ten sposób kamuflażu i trwają dalej przy władzy.

Nikt nie zauważa, że wewnątrz są ci sami ludzie, którzy od 1945 roku trzymają bat nad narodem. Dzielą między sobą wpływy i organizują wybory, aby nie dopuścić w sposób niekontrolowany nikogo i niczego nowego nad czym oni nie będą mieli kontroli.

Używając języka wojskowego, można powiedzieć, że maskowanie i kamuflaż mają opanowane perfekcyjnie.

 

Wybory 1989 - 2020

Rys. Ewolucja organizacyjna „Trzymających Władzę” pod coraz to nowymi szyldami w momentach utraty poparcia oraz pod przykrywką nowych haseł.

Mając niemal nieograniczony wpływ na tworzenie nowych narzędzi prawno-administracyjno-fiskalnych, największe obozy polityczne od lat tworzą zasieki nie do przeskoczenia przez mniejsze organizacje, ze względu na progi w postaci wymogów formalnych i ograniczeń czasowych. Dysponują również środkami finansowymi (dzięki czemu mogą prowadzić kampanię wyborczą o szerokim – nieosiągalnym dla mniejszych ugrupowań – zasięgu) oraz mediami (które najczęściej są nośnikiem propagandy obozu sprawującego władzę, również poza kalendarzem wyborczym).

Tak ustawiony system polityczno-administracyjny w kooperatywie z mediami w zasadzie uniemożliwia spontaniczne, oddolne powstanie nowych organizacji i uczestnictwo w życiu politycznym państwa.

W obecnej sytuacji przykładem wyboru czasu rozegrania decydującego boju o najwyższy urząd w państwie jest naciskanie, aby wybory prezydenckie nie zostały przesunięte pomimo pandemii, która wszystkich zaskoczyła i sparaliżowała wszelkie prace przygotowawcze do wyborów.

Jest to zastosowanie jednej z zasad ze sztuki wojennej, mówiącej o tym, że wybór dogodnego dla siebie terenu i czasu walki daje na starcie pewną przewagę nad przeciwnikiem.

Z jednej strony można to nazwać kreatywnością w działaniu, ale czy jest to fair play”. Przystępując do wyborów, wszyscy powinni mieć równe prawa, możliwość realnego dostosowania się do zasad gry i przedstawienia swoich racji, popartych argumentami.

Wybory na każdym szczeblu w państwie powinny być zdrową rywalizacją, a nie podstępną walką polityczną i ”udawanką”, że wszystko jest w porządku.

Tym czasem, gdy powinniśmy zająć się wszyscy walką z ogłoszoną pandemią, jaka by ona nie była, to rządzący udają, że każdy może prowadzić kampanię prezydencką, na równych zasadach.

Patrząc obiektywnie, mniejsze obozy polityczne praktycznie są wyłączone z wyborów. Wprowadzone zakazy i nakazy: kwarantanny domowej, utrzymywania odległości pomiędzy ludźmi, zakazy organizowania zgromadzeń, wyjść publicznych do lokali, uniemożliwiają spotkania i np. nawiązanie relacji bezpośrednich z potencjalnymi wyborcami. W/w ograniczenia swobód obywatelskich, utrudniają prowadzenie zbiórki podpisów w normalny sposób, a tym bardziej prowadzenie kampanii.

Za to obozy trzymające władzę nie muszą tak postępować. Im pasuje paraliż konkurentów przez tzw. „pandemię”. Wystarczy, że sami w mediach publicznych i głównego nurtu, będą przedstawiać swoich kandydatów, swoje zamówione sondaże itp. Wystarczy, że tylko będą o nich mówić, bez większej reklamy, a to wbija ludziom informację do głowy, między kim, a kim mają wybierać. Tak ukierunkowane przekazy medialne spowodują, że społeczeństwo nawet nie dowie się zbytnio o konkurentach władzy, którzy zostaną wymazani z życia mediów.

Obecny obóz rządzący podobnie zachował się w czasie wyborów parlamentarnych w 2019 roku, kiedy to wykorzystał swoją pozycję władzy wykonawczej skracając maksymalnie kalendarz wyborczy.

Oczywiście było to zgodne z prawem, jednak w tym wszystkim jest pewne „ale”, świadczące o mniej lub bardziej świadomym nadużyciu władzy, na swoją korzyść. Nic nie wskazywało na to, że czas wyborczy musiał być tak skrócony.

Ustalenie minimalnego czasu na prowadzenie kampanii wyborczej znacznie zmniejszyło szanse na sprostanie wszystkim wymogom wyborczym, głównie przez mniejsze organizacje.

Według ustawionego prawa na podstawie Art. 98. Konstytucji Rzeczpospolitej i Art. 194. § 1. Kodeksu Wyborczego:

Wybory do Sejmu zarządza Prezydent Rzeczypospolitej w drodze postanowienia, nie później niż na 90 dni przed upływem 4 lat od rozpoczęcia kadencji Sejmu, wyznaczając wybory na dzień wolny od pracy, przypadający w ciągu 30 dni przed upływem 4 lat od rozpoczęcia kadencji Sejmu. Postanowienie Prezydenta Rzeczypospolitej podaje się do publicznej wiadomości w Biuletynie Informacji Publicznej i ogłasza w Dzienniku Ustaw Rzeczypospolitej Polskiej najpóźniej w 5 dniu od dnia zarządzenia wyborów.

Na uwagę zasługuje fakt, że nie jest określone, ile wcześniej może prezydent ogłosić wybory niż owe 90 dni, jako najpóźniejszy termin ogłoszenia wyborów. Wobec powyższego mówiąc poprawnie politycznie, prezydent nie musi czekać do ostatecznego terminu ogłoszenia wyborów chyba, że jest to gra wojny informacyjnej i celowego oddziaływania na organizację kampanii, aby cały obieg informacji i czynności kampanijnych spiętrzył się do granic możliwości organizacyjnych ugrupowań, chcących wziąć udział w wyborach.

Dobrym przykładem nie ograniczania możliwości kampanijnych chcącym wziąć udział w wyborach, był rok wyborczy 2005. Wówczas wybory ogłoszone zostały 23 maja, a odbyły się 25 września. Jest to dobry przykład, jak powinno stosować się główne ramy do kalendarza wyborczego, dając w ten sposób równe szanse wszystkim pod względem czasowym.

Niestety rok wyborczy 2019 pod rządami obozu PiS pokazał całkowicie odwrotną tendencję do maksymalnego ograniczenia czasu na kampanię wyborczą. Kadencja sejmu upływała 12 listopada 2019, więc ostateczny termin ogłoszenia wyborów upływał na 11 sierpnia, natomiast prezydent ogłosił wybory 6 sierpnia informując słownie, że się odbędą 13 października, co jeszcze nie uprawniało do rozpoczęcia kampanii wyborczej.

Formalnie zgodnie z prawem można rozpocząć kampanię wyborczą po ukazaniu się postanowienia prezydenta w dzienniku ustaw.

Dz.U. Poz. 1506 został „teoretycznie” napisany 9 sierpnia w piątek /czyli zgodnie z prawem 3 dni od ogłoszenia przez prezydenta/, w którym zawarto postanowienie prezydenta o wyborach. Praktycznie dziennik ustaw ukazał się dopiero po weekendzie w poniedziałek 12 sierpnia, w godzinach popołudniowych. Od tego czasu można było oficjalnie zgodnie z prawem przystąpić do prowadzenia kampanii wyborczych.

Powyższy przykład świadczy o manipulacji informacją, a w zasadzie umieszczaniem jej w czasoprzestrzeni w taki sposób, aby narzucone ramy czasowe ustanowione prawem dokonały reszty, czyli w tym przypadku ograniczyły maksymalnie możliwości konkurentów obozu trzymającego władzę.

W 2011 roku było podobnie, ponieważ wybory parlamentarne ogłoszono 4 sierpnia, a przeprowadzono 9 października /Czyli najpóźniej nastąpiło ogłoszenie wyborów i najwcześniejsze ich przeprowadzenie. Biorąc pod uwagę fakt kończenia się kadencji sejmu po 4 lach – 5 listopada, w ten sposób skrócono okres kampanii maksymalnie. Było to za czasów rządzącego obozu politycznego – PO/.

Natomiast w 2007 roku było najgorzej, ponieważ wybory parlamentarne zostały ogłoszone 7 września, a odbyły się 21 października.
W tym przypadku zadziałały dodatkowo decyzje o wcześniejszym rozwiązaniu sejmu, gdzie terminy mogą być jeszcze krótsze. Zajścia tego typu, powinny być tylko w wyjątkowych stanach Niestety tak nie było, ponieważ partia rządząca w koalicji /PiS/ chciała rządzić sama. W ten sposób rozwiązując sejm kosztem utraty poparcia pozbyto się wpływów dwóch organizacji: LPR i Samoobrony.

W przypadku skrócenia kadencyjności sejmu ustanowione prawo w Art. 98. Konstytucji Rzeczpospolitej pkt. 5, reguluje postępowanie w następujący sposób:

Prezydent Rzeczypospolitej, zarządzając skrócenie kadencji Sejmu, zarządza jednocześnie wybory do Sejmu i Senatu i wyznacza ich datę na dzień przypadający nie później niż w ciągu 45 dni od dnia zarządzenia skrócenia kadencji Sejmu.

Jak widać i w takim przypadku, jest tylko określony najpóźniejszy termin ogłoszenia wyborów parlamentarnych, co nie znaczy, że nie może być wcześniejsze ogłoszenie wyborów.

Analizując ostatnie kadencje sejmu widać, że sztuka manipulacji kalendarzem wyborczym została opanowana perfekcyjnie przez rządzące obozy polityczne z nastawieniem na maksymalne ograniczenia czasowe prowadzenia kampanii wyborczych.

Jeśli chodzi o wybory Prezydenta Rzeczpospolitej, terminy wyborów są bardziej znormalizowane, ale i bardziej rozciągnięte w czasie, co określają następujące akty prawne:

Art. 128. Konstytucji Rzeczpospolitej:

pkt. 1. Kadencja Prezydenta Rzeczypospolitej rozpoczyna się w dniu objęcia przez niego urzędu.

pkt. 2. Wybory Prezydenta Rzeczypospolitej zarządza Marszałek Sejmu na dzień przypadający nie wcześniej niż na 100 dni i nie później niż na 75 dni przed upływem kadencji urzędującego Prezydenta Rzeczypospolitej, a w razie opróżnienia urzędu Prezydenta Rzeczypospolitej – nie później niż w czternastym dniu po opróżnieniu urzędu, wyznaczając datę wyborów na dzień wolny od pracy przypadający w ciągu 60 dni od dnia zarządzenia wyborów.

oraz Art. 127. Konstytucji Rzeczpospolitej:

pkt. 7. Zasady i tryb zgłaszania kandydatów i przeprowadzania wyborów oraz warunki ważności wyboru Prezydenta Rzeczypospolitej określa ustawa.

oraz Art. 289. Dz.U. 2020 poz 184 z dn. 5 lutego 2020 roku:

§ 1. Wybory zarządza Marszałek Sejmu nie wcześniej niż na 7 miesięcy i nie później niż na 6 miesięcy przed upływem kadencji urzędującego Prezydenta Rzeczypospolitej i wyznacza ich datę na dzień wolny od pracy przypadający nie wcześniej niż na 100 dni i nie później niż na 75 dni przed upływem kadencji urzędującego Prezydenta Rzeczypospolitej.

Porównując rzeczywisty bieg wydarzeń do panującego prawa należy wyjść z terminu w jakim upływa kadencja prezydencka, a jest to 6 sierpnia 2020 roku. Wobec powyższego wybory muszą odbyć się pomiędzy 22 maja, a 27 kwietnia. Ogłoszono je na 10 maja, więc w samym środku terminu ustawowego. Akurat przy tych wyborach nie ma to większego wpływu.

Postanowienie o wyborach prezydenta zostało ogłoszone 5 lutego i podjęte tego samego dnia.

Porównując do ostatnich wyborów parlamentarnych, wtedy nie można było ogłosić od razu, a teraz tak, gdy nie ma tak odczuwalnych ograniczeń czasowych. Oczywiście tylko aroganccy przedstawiciele władzy powiedzą, że nie było manipulacji informacją w czasie, aby wywrzeć pewne presje w postaci braku czasu.

Analizując ustanowione prawo, najwcześniej można było ogłosić wybory na prezydenta 7 stycznia, a najpóźniej na 17 maja 2020 r.

Z powyższego wynika, że ogłoszono je praktycznie w ostatni dzień, możliwego terminu do ogłoszenia, ponieważ 7 lutego był ostatnim dniem.

Jak widać z przepisów i faktów, trzymając władzę można ją nieformalnie wykorzystywać w granicach prawa na korzyść innych.

W tym natłoku informacji w postaci aktów prawnych i faktów warto przypomnieć:

Art. 127. Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej określa:

pkt. 1 Prezydent Rzeczypospolitej jest wybierany przez Naród w wyborach powszechnych, równych, bezpośrednich i w głosowaniu tajnym.

Art. 96. Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej określa:

pkt. 2. Wybory do Sejmu są powszechne, równe, bezpośrednie i proporcjonalne oraz odbywają się w głosowaniu tajnym.

Art. 97. Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej określa:

pkt. 2. Wybory do Senatu są powszechne, bezpośrednie i odbywają się w głosowaniu tajnym. – /tylko tu zabrakło słowa równe, przyjmijmy to nie jako manipulację, ale małe zapomnienie, no chyba, że stopniowo, ktoś chce usunąć zapis o równości wyborów/

Analizując prawo ustanowione i jego stosowanie w rzeczywistości, można mieć wiele zastrzeżeń co do równości wyborów, nie wspominając już o zachowaniu się fair play”.

Obozom trzymającym władzę są na rękę postępowania, które ograniczają zdolność konkurentów. Wystarczy, że sami w mediach publicznych i głównego nurtu będą przedstawiać swoich kandydatów, swoje zamówione sondaże przemilczając jednocześnie te, które są sprzeczne z ich oczekiwaniami.

Niepełne kreowanie obrazu rzeczywistości, to specyficzny rodzaj propagandy i manipulacji, który przez fachowców traktowany jest, jako jedna z podstawowych metod prowadzenia wojny informacyjnej.

Rywalizacja w polityce powinna polegać na przedstawianiu argumentów w postaci faktów, w tym programów i wszelkich decyzji podejmowanych na podstawie rzetelnych badań, a nie jedynie – często jednostronnych – opinii tzw. autorytetów (zazwyczaj mianowanych wg klucza partyjnego lub przez zewnętrznego organizatora), których twierdzeń praktycznie nikt nie dowodzi.

O tym, że programy i decyzje powinny być nastawione dla dobra społeczno-gospodarczego Polski, nie wypada nawet pisać, ale trzeba, gdyż wychodzi, na to, że ci co powinni nas reprezentować (czyli obozy polityczne trzymające władzę) działają w większości przypadków dla dobra pewnych grup, bliżej nie identyfikując się z nimi na zewnątrz.

W czasie obecnych walk politycznych, już mało kto może pochwalić się podsumowaniem tego, co udało mu się zrobić dla dobra ojczyzny i narodu polskiego, a tym bardziej, co poświęcił w służbie dla Polski.

Stawiając pytanie: „co poświęcił polityk”, to już nieadekwatny zwrot w dzisiejszych czasach, bo przecież wszyscy politycy już tylko pracują, a pracuje się dla korzyści, czyli dla zaspokojenia potrzeb materialnych.

Jest to pewnego rodzaju wypaczenie, ponieważ politycy ubiegający się o różne stanowiska, często patrzą w pierwszej kolejności na korzyści finansowe i pozycję w społeczeństwie, tylko ilu z nich przyzna się do tego?

W zasadzie nie muszą przyznawać się, ponieważ dobry obserwator sam dostrzeże, jakie apanaże przyznaje sobie sama klasa polityczna, gdzie szczytem warcholstwa jest przyznawanie w różnych resortach nagród pieniężnych, gdy ludzie masowo bankrutują i tracą pracę z powodu przestojów związanych z ogłoszoną pandemią.

Realne osiągnięcia wypadałoby przedstawić i podać społeczeństwu pod ocenę, a tym bardziej, gdy głowa państwa ponownie ubiega się o stanowisko Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej.

Tymczasem wychodzi na to, że lepiej bezczynnie ukrywać się w cieniu pandemii. Złośliwi mówią, że ubiegający się o reelekcję miał dużo pracy, bo musiał wszystko podpisać i ponoć podpisał, a w międzyczasie musiał zajmować się innymi sprawami, jak obdarowywanie innych kosztem narodu polskiego – np. przez zbycie się części obszaru Polski.

W czasie wyborów społeczeństwo powinno mieć realny wybór, jakościowy, a nie ilościowy w dodatku ze wskazaniem na określone grupy dominujące.

Dziś wielkiego wyboru pod względem jakości nie widać na horyzoncie wyborów ogłoszonych na 10-go maja 2020 roku, ponieważ wszystkie mniejsze obozy zostały odcięte i sparaliżowane w działaniu, choć nie ma ogłoszonego stanu wyjątkowego.

Niestety dzisiejsza polityka nie charakteryzuje się serwowaniem pomysłów, które byłyby tworzone i wdrażane w życie dla korzyści Polski i polskiego społeczeństwa.

Dostrzec można jedynie pomysły w kreowaniu coraz to nowszych zakazów, nakazów i wprowadzaniu skomplikowanych procedur, aby przypadkiem nikt nie odebrał władzy tym, którzy ją trzymają.

Skierowany nakaz do Poczty Polskiej przez premiera, aby przygotowała się do wyborów korespondencyjnych, to nic innego, jak wykorzystanie instytucji państwa do rozgrywek politycznych, by utrzymać kontrolę nad najwyższą funkcją w państwie polskim.

Sytuacja w dobie pandemii paraliżuje wszystkich, ale rządzący mają czelność wykorzystać państwowe instytucje, na swoją korzyść, bo usilnie chcą tu i teraz przeprowadzić wybory, gdyż mają świadomość, że w dłuższej perspektywie najprawdopodobniej utracą poparcie, którym jeszcze dysponują.

Dlaczego obóz rządzący traci poparcie?

Ponieważ pogłębiający się kryzys ukazał faktyczny stan i zdolności polskiej gospodarki do zaspokajania potrzeb Polaków w podstawowe środki np. ochronne tj.: rękawiczki i maseczki. Ich deficyt jest obnażeniem słabości gospodarczej, gdyż nie są to skomplikowane artykuły w produkcji.

Niejasność procedur i obietnic – informacji komu i kiedy zostanie udzielone wsparcie – coraz bardziej rozdrażnia przedsiębiorców, ponieważ stoją na skraju bankructwa i nie wiedzą, jakie działania podejmować.

Powściągliwość rządzących (a raczej bezradność, bierność oraz działanie na niekorzyść tych, którzy w istotnym stopniu zasilają budżet państwa) dyskredytuje ich bezpowrotnie, gdyż nie będzie to krótki epizod w ich losach, jako pokrzywdzonych przedsiębiorców i pracowników, a raczej dramat ciągnący się przez dłuższy okres życia.

Gdzie w tym wszystkim jest demokracja? Gdzie nieskrępowane czynne prawo wyboru? Pytanie o bierne prawo wyboru jest zbyteczne, gdyż można powiedzieć, że funkcjonuje ono już tylko jako tzw. prawda formalna – na papierze – a ci, którzy jeszcze próbują z niego skorzystać, wykonują syzyfową pracę.

Jak w sposób uczciwy mniejsze organizacje mogą stanąć do rywalizacji z dużymi, które „jadą na dopalaczach”. Dopalaczami jest tu możliwość niemal nieskrępowanego sięgania po publiczne pieniądze, które zasilają ich konta -np. w postaci zwrotów kosztów za wybory, subwencji (w zależności od otrzymanego poparcia), jak i wsparcia na różnego rodzaju koła poselskie. O innych, nieformalnych zależnościach nie można mówić, gdy nie ma się dowodów (co nie jest równoznaczne z tym, że nie istnieją).

Rodzi się więc pytanie, jak początkująca organizacja miałaby stanąć uczciwie z uplasowanymi na swej pozycji rywalami? Czy w ogóle możemy mówić o równości sił? Raczej nie. Jednak przestrzegania zasad „fair play” powinniśmy się dopominać.

Czy dzisiejszy świat polityki potrafi jeszcze uczciwie dyskutować na argumenty, bez niedopowiedzeń, a tym bardziej bez tzw. „fejków”.

Jako organizacja Normalny Kraj uważamy, że nie, ponieważ Polacy nie posiadają odpowiedniej wiedzy na temat tego, co się dzieje w kraju, a przede wszystkim, dlaczego tak się dzieje.

Brak właściwie pełnionej misji mediów oraz zmiana stylu bycia i życia, zepchnęły najistotniejsze rzeczy tj.: naród, państwo, etykę, dobro, prawdę i piękno na dalsze pozycje. Głębsza analiza mająca na celu zrozumienie rzeczywistości traktowana jest po macoszemu, gdyż nie ma na to czasu. Chciwość wynikająca z chęci przeżycia coraz to większych ekscesów wytwarza swoistą gonitwę za nowymi formami hedonizmu, najczęściej za dekadencką oraz próżną rozrywką, nie niosącą ze sobą niczego wartościowego, jak i ambitnych wyzwań.

Aktualny brak prawdziwego wyboru pomiędzy kandydatami w różnych wyborach, ograniczania swobody w prowadzeniu kampanii, manipulacja informacjami i organizacją wyborów oraz nieprzedstawianie wszystkich faktów sprowadza się do tego, że wyborcy praktycznie idą tylko zatwierdzić to, co im zarekomendowano, urabiając ich uprzednio odpowiednią papką propagandową.

Od dekad jesteśmy uczestnikami wojny domowej w naszym kraju.

Dokładnie rzecz ujmując, w życiu politycznym i naszej świadomości prowadzona jest wojna informacyjna, gdzie faktami manipuluje się w taki sposób, aby zniewolić społeczeństwo. Definicja wojny informacyjnej trywialnie to ujmuje, że jest to rodzaj wojny, który sprowadza się do takiego otumanienia ludzi, żeby sami – z własnej woli – wpakowali karki w jarzmo z przekonaniem, że jest to w ich najlepszym interesie.

Jest to pewna forma niewolnictwa, w wyniku której powstają swego rodzaju „informacyjne kije” na społeczeństwo. Informowanie o karach grożących za nieoddanie kart do głosowania – to groźba, którą zmusza się współczesnych niewolników do urzeczywistnienia legalizacji władzy.

Skoro propaganda rządzących jest coraz mniej skuteczna w oddziaływaniu na liczną część społeczeństwa, która wybudza się z letargu, zmieniono metodę sterowania na presję strachu, która może przerodzić się w fizyczne działania.

Na koniec pozostaje zadać retoryczne pytanie: gdzie jest wolność informacyjna i fizyczna? Żeby być wolnym człowiekiem trzeba mieć jedną i drugą, bo jeśli nie, to jak w krótkiej historii, brak jednego, czy drugiego prowadzi do niewolnictwa:

Kali palnąć kogoś maczugą i zabrać jego krowy, doprowadzi do tego, że nie będziesz miał nic, czy nawet jak Kali przekonać kogoś, żeby sam mu przyprowadził swoje krowy, to też nie będziesz mieć nic, a gdy nie masz nic to umierasz lub godzisz się na wszystko, co Kali Ci zaoferuje za niewolniczą pracę, np. miskę ryżu.

0 - mapka

Nie oddamy ani guzika!

„W cieniu pandemii Prezydent Andrzej Duda marzy o reelekcji,

za ofiarność dla innych.”

Przez długi czas Polskę nie napotkała tak wielka sytuacja kryzysowa, jak ta obecnie. W tym ciężkim czasie naród polski ponosi ofiary w walce z pandemią choroby COVID-19.

Zagrożeniem rozwijania się zarażeń koronawirusem /SARS-CoV2/ sparaliżowało wszelką działalność państwa i społeczeństwa.

Padają kolejne ofiary pandemii, ale nie tak dawno, gdy w poprzednim roku 2019 wydawało się, że nie ma żadnych stanów nadzwyczajnych, zapowiedzi rządu hipnotyzowały, że polska gospodarka ma się dobrze, Prezydent Andrzej Duda poświęcił część naszego kraju bezpowrotnie.

Nie było to poświęcenie związane z obrządkiem religijnym, ale na pewno była to ofiara, tylko kogo dla kogo?

Zostało ona złożona w ciszy i spokoju. Zapowiedzi rządzących uspakajały, brak nerwowych zachowań na rynkach pracy i sielankowe programy telewizyjne uśpiły czujność społeczeństwa, które nie wie, co się stało. Natomiast w obecnym roku 2020 wszyscy jesteśmy zajęci już pandemią koronawirusa i nikt nie ma czasu, aby zająć się wyjaśnieniem tego, jak poniosło polskie społeczeństwo cichą ofiarę w ubiegłym roku, bo dziś ponosimy już kolejne.

Nie oddamy nawet guzika” – to słowa Marszałka Rydza Śmigłego z 1935 roku wypowiedziane w obliczu groźby wojny.

Dziś w podobnym tonie wypowiadają się współcześni politycy, chciałoby się rzec, ludzie zajmujący najwyższe stanowiska w państwie polskim. Dziś podobnie, jak wówczas, skutki takiego braku politycznej stanowczości okazują się być opłakane.

Dotyczy to zarówno stanowiska rządu polskiego wobec ustawy IPN, amerykańskiej ustawy 447, jak i wprowadzania reform systemu sprawiedliwości. Okazuje się, że takie pustosłowie, a wręcz zdrada dotyczy nie tylko obszaru samej polityki, ale już samego terytorium Rzeczpospolitej i jej majątku.

Rząd tzw. „polski”, w skryty sposób dopuszcza się najgorszej zdrady interesów Państwa polskiego i pozbywa się ogromnych obszarów na rzecz obcych państw.

Straciliśmy coś większego niż guzik i wcale nie jest to mała część naszego terytorium, bo aż 2880 km2 obszaru morza, o czym inne kraje mogą tylko pomarzyć.

Dopuszczenie do pomniejszenia terytorium Polski o 2890 km2 na korzyść innego państwa, w czasie tzw. „pokoju”, to nie lada wyczyn, a raczej brak odpowiedzialności politycznej, bo działanie na korzyść innych podmiotów zewnętrznych zawsze łączy się ze zdradą.

Wszystkim pokój kojarzy się z brakiem działań zbrojnych. Choć dziś ich nie ma, to nie można mówić o pokoju. Pomimo, że nie prowadzimy otwartej wojny o charakterze militarnym, to jest ona prowadzona na różnych płaszczyznach, politycznej, gospodarczej, informacyjnej, kulturowej i wielu, wielu innych.

W zasadzie w każdej dziedzinie, jaką określimy, może być prowadzona wojna poprzez oddziaływanie informacyjne, aż do materialnego włącznie, które najczęściej jest kojarzone z wojną, ale sam konflikt militarny występuje najczęściej w końcowych fazach.

Czy jakąkolwiek wojnę w ogóle prowadzimy w wymiarze informacyjnym, jako kraj? To już oddzielne pytanie, bo na razie sądząc po skutkach działań, przede wszystkim politycznych, nie widać, aby politycy kierowali się interesem narodowym Polski i Polaków, a raczej interesem innych krajów lub narodowości!

W 2019 roku, nie prowadząc wojny militarnej straciliśmy, jako kraj 2880 km2 obszaru morza na korzyść Danii. Jeśli już było to konieczne, to każde takie działanie powinno zostać w jakiś sposób zrównoważone innymi korzyściami, oczywiście na rzecz Polski.

Niestety takowych nie można się dopatrzyć, dlatego rodzą się racjonalne pytania, dlaczego praktycznie w zaciszu polityki i wyciszonych mediach na ten temat odbył się ten akt darowizny, a w zasadzie proceder polityczny z działaniem na szkodę państwa polskiego.

Polacy zawsze czuli przywiązanie do swojego kraju, żyjąc w nim oraz będąc nawet na obczyźnie. Walczyli za nasz kraj, by nigdy nie przepadł, by nie oddać żadnej części jego terytorium, zawsze bohatersko z honorem i uporem walczyli o naszą ojczyznę, wykazując w ten sposób swoje przywiązanie do swojego Państwa.

Tracąc niejednokrotnie część naszego terytorium najczęściej była to nasza wina, spowodowana przede wszystkim złym kierowaniem państwem, a u zwykłych obywateli brakiem zainteresowania ojczyzną, a w szczególności tym, co poczynają sprawujący władzę w kraju.

Prywatę i chęć własnych zysków można przypisać dodatkowo tym drugim, a kompletną ignorancję i chełpienie się tym, co było kiedyś, że potrafimy to, czy tamto, że Polacy potrafią się zjednoczyć, utrzymać kraj, być dzielnymi i bohaterskimi oraz jacy to my nie jesteśmy mądrzy i pomysłowi, tym pierwszym.

Szkoda, że z tą mądrością, jest jak w starym powiedzeniu: Polak mądry, ale po szkodzie. A może już dość tych szkód narobiono nam w kraju i czas zmądrzeć?

Nie zawsze ta nasza mądrość była na najlepszym poziomie, gdyż nie raz z własnej winy, jako obywatele polscy straciliśmy część terytorium kraju, a nawet i cały kraj.

Owszem zawsze sprzyjały temu siły zewnętrzne, ale nie upatrujmy winy u innych, lecz przede wszystkim u siebie.

Dziś mamy podobną sytuację.

Terytorium naszego kraju zmniejszyło się o 2880 km2. Jest, to bardzo duży obszar i nie było to spowodowane bynajmniej naturalnymi zjawiskami przyrodniczymi.

W wyniku długotrwałego procesu przygotowującego, zapoczątkowano przekazanie terytorium części kraju za granicę.

Czterdziestoletni spór Polska-Dania został zażegnany na niekorzyść Polski.

Jak to się stało? A no dobroduszni tzw. polscy politycy doprowadzili do sformalizowania całego przedsięwzięcia w następujących dokumentach:

Oficjalnie 19 listopada 2018 r. w Brukseli została podpisana:


Umowa

między Rzecząpospolitą Polską, a Królestwem Danii

w sprawie rozgraniczenia obszarów morskich na Morzu Bałtyckim.

Najważniejsze treści w/w umowy:

Kierując się pragnieniem pogłębiania i dalszego polepszania dobrosąsiedzkich i sojuszniczych stosunków, jak również pragnąc rozstrzygnąć w umowie międzynarodowej, zgodnie z artykułem 74 ustęp 1 oraz artykułem 83 ustęp 1 Konwencji Narodów Zjednoczonych o prawie morza z 10 grudnia 1982 roku, a także uwzględniając istotne w tym zakresie orzecznictwo sądów międzynarodowych, sprawę delimitacji obszaru, w którym nakładają się na siebie roszczenia Stron, uzgodniły, co następuje:

Artykuł 1

Granica między wyłącznymi strefami ekonomicznymi i szelfami kontynentalnymi Stron przebiega po liniach prostych (liniach geodezyjnych) łączących następujące punkty: /uwaga do w/w artykułu – tu dalej są podane współrzędne geograficzne, które są najmniej istotne w rozważaniach. Ważnym jest jednak, że po wyznaczeniu powyższych punktów z obszaru spornego 3600km2 zostało oddane 80% czyli 2880 km2 na rzecz Danii./

Artykuł  2

Jeżeli zostanie ustalone, że złoże zasobów mineralnych na dnie lub w podziemiu morskim rozciąga się po obydwu stronach granicy w taki sposób, że złoże jednej ze Stron jest w całości lub części możliwe do eksploatacji z morskiego obszaru drugiej Strony, Strony są zobowiązane do podjęcia konsultacji i dołożenia starań w celu osiągnięcia porozumienia dotyczącego eksploatacji przedmiotowego złoża. /uwaga do w/w artykułu – jest to bardzo ogólnie napisany punkt umowy, ale jakże niekorzystnie dla Polski, gdyż przesuwając granicę na rzecz Danii, może okazać się, że tracimy złoża, a nawet możliwość ich wydobycia i to my możemy iść w łaski, jako ten wcześniej dobroduszny sąsiad, a kraj Danii zdobywając nowe złoża może dalej upominać się o umożliwienie ich eksploatacji np. z naszego terytorium/.


Inne punkty umowy są mniej ważne, gdyż tyle nie wnoszą, a raczej nie szkodzą interesom Polski, jedynie je formalizują.

Kolejnym bardzo ważnym dokumentem było sporządzenie aktów prawnych upoważniających prezydenta Polski do ratyfikowania w/w umowy, a mianowicie:


USTAWY

z dnia 21 lutego 2019 r.

o ratyfikacji Umowy między Rzecząpospolitą Polską a Królestwem Danii

w sprawie rozgraniczenia obszarów morskich na Morzu Bałtyckim,

podpisanej w Brukseli dnia 19 listopada 2018 r.

Art.  1. 

Wyraża się zgodę na dokonanie przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej ratyfikacji Umowy między Rzecząpospolitą Polską a Królestwem Danii w sprawie rozgraniczenia obszarów morskich na Morzu Bałtyckim, podpisanej w Brukseli dnia 19 listopada 2018 r.

Art.  2. 

Ustawa wchodzi w życie po upływie 14 dni od dnia ogłoszenia.


Jakże krótka treść w/w ustawy, ale dająca upoważnienie sejmu dla prezydenta w bardzo ważnej sprawie, bez żadnego referendum i dialogu ze społeczeństwem, gdyż w takiej sprawie powinno odbyć się referendum w kraju, a obywatele zostali najzwyczajniej pominięci. Tylko dwa punkty ustawy upoważniły człowieka zajmującego stanowisko prezydenta Polski do zbycia się części terytorium Polski na korzyść innego państwa, w tym przypadku Danii.

Po daniu zgody przez sejm człowiekowi zajmującemu stanowisko prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej, podpisał on umowę opatrując dokument pieczęcią państwową, co zawarto w kolejnym dokumencie prawnym:


Dania-Polska. Umowa w sprawie rozgraniczenia obszarów morskich na Morzu Bałtyckim. Bruksela.2018.11.19.

Dziennik Ustaw

Dz.U.2019.1240

Akt obowiązujący

Wersja od: 28 czerwca 2019 r.

UMOWA

między Rzecząpospolitą Polską a Królestwem Danii w sprawie rozgraniczenia obszarów morskich na Morzu Bałtyckim,

podpisana w Brukseli dnia 19 listopada 2018 r.

W imieniu Rzeczypospolitej Polskiej

PREZYDENT RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ

podaje do powszechnej wiadomości:

Dnia 19 listopada 2018 r. w Brukseli została podpisana Umowa między Rzecząpospolitą Polską a Królestwem Danii w sprawie rozgraniczenia obszarów morskich na Morzu Bałtyckim, w następującym brzmieniu:

Umowa między Rzecząpospolitą Polską a Królestwem Danii w sprawie rozgraniczenia obszarów morskich na Morzu Bałtyckim

Rzeczpospolita Polska i Królestwo Danii,

zwane dalej „Stronami”,

kierując się pragnieniem pogłębiania i dalszego polepszania dobrosąsiedzkich i sojuszniczych stosunków,

jak również pragnąc rozstrzygnąć w umowie międzynarodowej, zgodnie z artykułem 74 ustęp 1 oraz artykułem 83 ustęp 1 Konwencji Narodów Zjednoczonych o prawie morza z 10 grudnia 1982 roku, a także uwzględniając istotne w tym zakresie orzecznictwo sądów międzynarodowych, sprawę delimitacji obszaru, w którym nakładają się na siebie roszczenia Stron,

uzgodniły, co następuje:

/dalej treści są jak w umowie podpisanej przez MSZ w Brukseli/

ZAŁĄCZNIK

wzór

Po zaznajomieniu się z powyższą umową, w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej oświadczam, że:

– została ona uznana za słuszną zarówno w całości, jak i każde z postanowień w niej zawartych,

– jest przyjęta, ratyfikowana i potwierdzona,

– będzie niezmiennie zachowywana.

Na dowód czego wydany został akt niniejszy, opatrzony pieczęcią Rzeczypospolitej Polskiej.

Dano w Warszawie dnia 25 maja 2019 r.


Nam obywatelom Polski pozostało jedynie zapoznać się z tym co uczynili tzw. nasi politycy, nas reprezentujący, a jak, to już widać po ich owocach.

Dopełniając formalności podano informację o tym co dokonano w poniższym dokumencie:


Moc obowiązująca

Umowy między Rzecząpospolitą Polską a Królestwem Danii

w sprawie rozgraniczenia obszarów morskich na Morzu Bałtyckim, podpisanej w Brukseli dnia 19 listopada 2018 r.

Dziennik Ustaw

Dz.U.2019.1241

Akt jednorazowy

Wersja od: 4 lipca 2019 r.

OŚWIADCZENIE RZĄDOWE

z dnia 12 czerwca 2019 r.

w sprawie mocy obowiązującej Umowy między Rzecząpospolitą Polską a Królestwem Danii w sprawie rozgraniczenia obszarów morskich na Morzu Bałtyckim, podpisanej w Brukseli dnia 19 listopada 2018 r.

Podaje się niniejszym do wiadomości, że na podstawie ustawy z dnia 21 lutego 2019 r. o ratyfikacji Umowy między Rzecząpospolitą Polską a Królestwem Danii w sprawie rozgraniczenia obszarów morskich na Morzu Bałtyckim, podpisanej w Brukseli dnia 19 listopada 2018 r. (Dz. U. poz. 567) Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej dnia 25 maja 2019 r. ratyfikował wyżej wymienioną umowę.

Zgodnie z art. 4 umowy wchodzi ona w życie dnia 28 czerwca 2019 r.

Dokumenty Powiązane

Dania-Polska. Umowa w sprawie rozgraniczenia obszarów morskich na Morzu Bałtyckim. Bruksela.2018.11.19.


Dziwną rzeczą stało się, że tak ważne przedsięwzięcie, jak zbycie się części terytorium na rzecz innego kraju, odbyło się w tak cichy sposób bez większego oddźwięku w mediach oraz braku nagłaśniania tejże sprawy przez polityków zajmujących główne stanowiska w Polsce.

Czyżbyśmy mieli powtórkę z historii, że z powrotem staliśmy się społeczeństwem nie interesujących się losami naszego kraju, a nawet można powiedzieć nas samych?

Oddanie znacznej części kraju na rzecz innego kraju to nie jest małe wydarzenie, gdyż sama rozciągłość czasowa zespołu przedsięwzięć towarzyszących od momentu przygotowania rozmów mediacyjnych przygotowujących dokumenty za granicą i w kraju trwała miesiącami, a nawet można powiedzieć latami, a o finalnej sprawie, jak było cicho, tak jest po dziś dzień cisza.


O ile można by rzec, że było to postępowanie szlachetne w związku z niesprawiedliwym podziałem terytoriów po II wojnie światowej, to przynajmniej można było zrobić z tego użytek medialny, jacy to my jesteśmy Polacy, poprawiając w ten sposób nasz wizerunek w Europie i na świecie.

Niestety, nawet tego nie uczyniono, więc oprócz strat materialnych, jakie ponieśliśmy, nawet nie było nas stać na wybieg medialno-wizerunkowy.

Zrzeczenia się części terytorium kraju na rzecz innego powinno być w normalnym działaniu zakończone wynikiem plusów i minusów takowego przedsięwzięcia. Niestety w całym tym akcie darowizny nie można się dopatrzeć plusów, ale aż nadto widoczne są jedynie same straty i to nie tylko w wymiarze materialnym.


Dokonując bilansu zysków i strat takowego przedsięwzięcia, jak zbycie części obszaru akwenu morskiego przez Polskę, można dopatrzyć się jedynie samych strat, a mianowicie, co straciliśmy:

  • część obszaru wpływów na Morzu Bałtyckim pod względem politycznym, gospodarczym, komunikacyjnym, a tym samym zawężono możliwości działania w przyszłości tego co jest wiadome w oczekiwaniach, jak i tych potrzeb które w przyszłości mogą nastąpić,

  • część obszaru do połowu ryb dla polskiego rybołówstwa, które już i tak przechodzi nie jeden kryzys,

  • niezbadane złoża na dnie oddanego akwenu zostaje wielką niewiadomą, a w przypadku ich odnalezienia skonstruowanie umowy w tak niekorzystny sposób dla Polski, może spowodować, że kolejna strefa wpływów zostanie przesunięta oczywiście w kierunku Polski – patrz art.2 Umowy Polska-Dania z dn. 19 listopada 2019 roku/,

  • nie wykorzystanie aktu darowizny w sposób medialny, opisujący jakim jesteśmy dobrodusznym narodem wobec sąsiadów, aby poprawić swój wizerunek, staje się także haniebnym zaniechaniem, ponieważ świadczy to o słabości państwa i może być w przyszłości zachętą dla innych do kierowania podobnych roszczeń lub podstępnych knowań w celu osłabienia Polski.



Jak dużo straciliśmy?

2880 km2, jako sama liczba jest mało wymowna, więc dokonajmy porównania do średniej wielkości gmin w Polsce.

Średnia wielkość gmin waha się od 150 km2 do 200 km2 niewiele z nich przekracza 250 km2, a więc przyjmując, że średnio na gminę przypada do 200 km2, to oddany teren powierzchni morza wynosi około 15 gmin średniej wielkości w Polsce!

Czy jest to dużo, czy jest to mało? Jak na wielkość takiego krajów, jak Polska jest to bardzo dużo. Przeliczając dalej (można każdą gminę przeliczyć na liczbę gospodarstw rolnych), będzie ich od kilkudziesięciu do paruset na gminę, więc nie jest to wcale mało w skali kraju.

Przeliczając na liczbę gmin czy gospodarstw rolnych, a do tego nie wliczając w to wszystko zasobów naturalnych, jakie mogą znajdować się pod powierzchnią morza, straty są ogromne. Do tego należy jeszcze doliczyć inne nieudogodnienia w przyszłości w związku z zawężeniem obszaru wpływów przez Polskę.

Dla ludzi morza, żeglarzy, ludzi kochających wodę możemy to inaczej zobrazować, jak duża powierzchnia wód terytorialnych Polski została stracona. Porównując stracony obszar z największym jeziorem Polski Śniardwy, które liczyły prawie 114 km2, to po przeliczeniu wyjdzie nam, że byśmy stracili ponad 25 jezior tejże wielkości.

Kto był nad tym jeziorem, to wie, jak jest ono ogromne. A my jako kraj oddaliśmy 25 razy tyle, co nasze największe w Polsce jezioro Śniardwy.

W inny sposób można powiedzieć, że jest to pas o szerokości 10 km i długości prawie 300 km, kto chodził, pracował w terenie, wie jaki to ogrom terenu, który to tzw. rząd polski oddał Duńczykom, oczywiście za darmo!

Co można podsumować na koniec? Jedynie straty, które już wymieniliśmy.

Rys.1 Ustalony stan granic przez mocarstwo Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Rosji po II Wojnie Światowej
w czasie Konferencji Jałtańskiej 1945 roku.

Rys.2 Granice roszczeń terytorialnych Królestwa Danii i Polski.

Rys.3 Oddany obszar Królestwu Danii przez Polskę.

kajdanki

Funkcjonariusze publiczni – w czyim interesie?

Wydawać by się mogło, że prawo oraz służby pilnujące tego prawa, które powołane zostały przez rządzących, wybranych przecież w demokratycznych wyborach (ogólnopolskich lub lokalnych), mają za zadanie poprawiać bezpieczeństwo oraz działać w służbie mieszkańcom naszego kraju. Czy tak to funkcjonuje w obecnych realiach?

Jeżeli prawo stoi w sprzeczności ze sprawiedliwością, należy wybrać sprawiedliwość oraz nieposłuszeństwo wobec złego prawa. W przeciwnym razie będziemy ponosić tego konsekwencje, przede wszystkim moralne.

– Wiesław Lewicki          

Jeśli zrobimy komuś krzywdę, przywłaszczymy sobie coś, co do nas nie należy, sprawiedliwością byłoby naprawienie szkody lub zostanie ukaranym w sposób adekwatny do popełnionego czynu. Normy prawne oparte o normy etyczno-moralne (w tym oparta na nich kultura danego społeczeństwa) oraz prawo naturalne (m.in. uwzględnienie aspektów psychologicznych, socjologicznych, psycho/socjocybernetycznych itp.) to podstawowy warunek, aby prawo stanowione było synonimem prawdziwej sprawiedliwości. Istotną kwestią jest również wyznaczenie granicy prawa publicznego i prawa prywatnego. Dlaczego granica ta jest w ogóle potrzebna?

Na przykład: jeśli ktoś jedzie samochodem i wjeżdża w kałużę (celowo lub przez nieuwagę), a po chodniku idzie starsza pani, która zostaje oblana wodą z tej kałuży i wzywa służby porządku publicznego, by schwytała winowajcę (bo np. sama nie jest w stanie ustalić jego tożsamości), komu należy się odszkodowanie w tej sytuacji – państwu czy tej staruszce? To ona została zmoczona, być może się przeziębi, będzie musiała iść do lekarza , kupić leki, ponieść koszt prania ubrania i tej pani należy się zadośćuczynienie, nie państwu. Państwo i służby państwowe są jej potrzebne tylko do tego, by delikwent nie chcący naprawić wyrządzonej przez siebie krzywdy ją naprawił. Państwo i służby państwowe są również potrzebne temu kierowcy, gdy poszkodowana zażąda nieadekwatnej kwoty lub formy naprawy szkody. Nie widzimy jednak racjonalnego powodu, dla którego państwo miałoby być beneficjentem zadośćuczynienia z powyższego przykładu.

Jak to powinno wyglądać w normalnym kraju? Kierowca wjeżdża autem w kałużę, ochlapuje starszą panią, pani wzywa służbę porządkową, by ustalić tożsamość winowajcy, jeśli winowajca okazuje skruchę (np. proponując pani 100 lub 200 złotych zadośćuczynienia) i przeprasza za występek, pani godzi się i sprawy nie ma. Chyba że sprawca zdarzenia proponuje przykładowo 100 / 200zł, natomiast pani mówi, że chce 10 tys. złotych, a winowajca słusznie twierdzi, że nie zgadza się na tyle, ponieważ jest to kwota nieadekwatna do popełnionego występku. Wtedy sprawa trafia do sądu i zostaje rozstrzygnięta tak, aby zadośćuczynienie było adekwatne do wyrządzonej szkody – po prostu sprawiedliwe.

Obecne prawo często nie służy społeczeństwu, gdyż krzywdzi zarówno krzywdzących, jak i poszkodowanych. Administracja państwowa nierzadko tworzy przepisy, dzięki którym może „skubać” obywateli niemal na każdym kroku. Prawo nie może być narzędziem w rękach władz do zapychania dziury budżetowej, prawo ma wspomagać normy etyczno-moralne oraz gwarantować m.in. sprawiedliwe rozstrzygnie sporów. Organów – które mają służyć społeczeństwu – nie wolno wykorzystywać do drenowania kieszeni obywateli poprzez nagminne nakładanie mandatów, ponieważ nie jest to w interesie służb porządkowych (nie przekłada się to w praktyce na znaczący wzrost wynagrodzenia, a ma wpływ na pogorszenie wizerunku tych służb), a tym bardziej w interesie obywateli.

Czy starszy pan sprzedający np. warzywa ze swojego ogródka działkowego, rozstawiony na szerokim chodniku, gdzie nie przeszkadza nikomu w przemieszczaniu się, jest zawsze jakimś groźnym przestępcą? Czy wyrządza komuś krzywdę, że potrzeba interwencji kilku uzbrojonych funkcjonariuszy, aby zlikwidować „nielegalny interes”? Jeśli zdaniem funkcjonariuszy publicznych tak się dzieje, niech wskażą osobę poszkodowaną i jeśli zostanie nałożona kara pieniężna, niech ta kwota będzie formą zadośćuczynienia dla pokrzywdzonego, a nie państwa. Jeśli zaś pokrzywdzonych nie ma, to nie ma również wykroczenia lub przestępstwa.

Zapraszamy wszystkie osoby, którym zależy na budowie sprawiedliwego ustroju i lepszej Polski – do tworzenia normalnego kraju, w którym funkcjonariusze publiczni służą społeczeństwu, gdzie obywatel ma zaufanie do profesjonalnie funkcjonującej policji (oraz innych służb), na widok której lęk odczuwają jedynie prawdziwi złoczyńcy.